środa, 24 sierpnia 2016

Sportowe emocje

Nie mam pojęcia, jak nam się to udaje, ale z Sonyeo i Woori w ciągu naszego niedługiego, wspólnego życia udało nam się spotkać już zaskakująco wiele innych małych bąbli. Po ostatnim spotkaniu zdawało się, że znajomych przybyło aż nadto, jednak nic bardziej mylnego - moje dziewczynki chyba są zwyczajnie towarzysko rozchwytywane, a ja zupełnie nie mam nic przeciwko.




Szczerze mówiąc, z dziewczynkami do niedawna nawet nie liczyłyśmy, że uda nam się spotkać z Mery (Dal Fiori) Patrycji ze względu na odległość, chociaż bardzo chciałyśmy, ale chyba nic nie jest niemożliwe. Ostatnio Mery pojawiła się we Wrocławiu, a moje maluchy, które podziwiają bardzo aktywnie jej zdjęcia w internecie, nie mogły przecież przepuścić okazji na takie spotkanie.


Tym razem też postawiły na dopasowane stroje, ale chyba nie czuły już presji dużego otoczenia, by wybić się z tłumu i zdecydowały się na dużo skromniejszy wizerunek. Sukieneczki i malutki dusik Sonyeo są zwyczajowo autorstwa mojego i Gabrysi, za to dusik Woori, który lepiej widać na dalszych zdjęciach jest dziełem Patrycji, tej samej, u której mieszka Mery (dalej nie możemy wyjść z podziwu, jak zrobienie go było w ogóle możliwe).




Sonyeo i Woori tak schlebiała uwaga Patrycji, że od razu pobiegły jej pozować, ignorując kompletnie moje zacięte próby gonienia ich z obiektywem i mimo początkowych przykrości, spojrzałam na to ostatecznie całkiem pozytywnie. Zajęte maluszki oznaczają pełną fotograficzną wolność dla mnie, bez jęków, że chwilowo skupiam się na kimś innym niż one, co od razu wykorzystałam.






Mery pozowała mi troszkę nieśmiało, ale wciąż bardzo chętnie, a robienie jej zdjęć to czysta przyjemność. Po ostatnim spotkaniu z Astrid (tu), Mery tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że odcienie pomarańczu w lalkowym makijażu to strzał w dziesiątkę, a na zdjęciach ciężko oddać ich urok, chociaż bardzo się starałam i chyba nie wyszło mi najgorzej. Poza tym, Mery była początkowo moim wymarzonym modelem Dal, a zobaczenie jej na żywo sprawiło, że zakochałam się w nim ponownie, beznadziejnie i chyba bardziej niż wcześniej.






Nie wiem czy to kwestia zaskakującej dojrzałości, jak na tak małego bąbla (wzrostu Woori, która jest naprawdę malutka), ale Mery zdawała się dogadywać z Daną nawet lepiej niż z Sonyeo i Woori, którym najczęściej w głowie tylko zabawa (zwłaszcza Sonyeo). Spędziły razem naprawdę sporo czasu, gdy moje maluszki wciąż wyginały się przed robiącą im zdjęcia Patrycją, jedna chętniej, druga trochę mniej... Chyba nie trudno się domyślić, która jak.







Mała Mery wciąż ma jednak w sobie dużo z dzieciaka, bo gdy Woori dała sobie w końcu spokój z pozowaniem i wyciągnęła piłkę, chętnie stanęła przy jej boku, wyraźnie chętna do gry i z zaciekawieniem obserwowała rozwój wydarzeń, niecierpliwie przebierając nóżkami,






Mina małej profesjonalistki i piłka pod pachą to tylko zmyłka, bo Woori tak samo jak i Sonyeo czy Mery, pierwszy raz miala z piłką do czynienia. Usilnie podkreślała jednak, że zna na pamięć grę "w teorii" i nie jest to nic, z czym by sobie nie poradziła, a jedynie zwykła rzecz. Oczywiście przemilczała przy tym fakt, że podnosząc piłkę zdziwiła się jej ciężarem, bo nigdy wcześniej nie miała takiej w swoich malutkich łapkach, uznając to za nieistotny szczegół.






Znajomość zasad tylko "w teorii" nie przeszkadza jak widać wcale w ogromnym zaangażowaniu w grę, nawet taką bez ładu, składu, czy nawet podziału na drużyny. Właściwie z mojej perspektywy, a znawcą nie jestem, bo sama piłki unikam jak ognia, wyglądało mi to raczej na kopanie piłki w przypadkowych kierunkach, jednak mimo tego emocji było sporo. Sonyeo co chwilę padała na ziemię twierdząc, że to jej specjalne i przemyślane zagranie i udając, że nie słyszy komentarzy Woori, że zwyczajnie potyka się o własne nogi. Nie wiem, czy Woori w ogóle powinna cokolwiek komentować, skoro jej samej stanie w miejscu z nietęgą miną zajęło więcej czasu, niż jakikolwiek ruch, ale nie wcinałam się w dyskusję.






Mery za to jak na pierwszą grę radziła sobie całkiem nieźle, potrafiła nawet prowadzić piłkę przed sobą, czego moje maluchy dalej nie opanowały nawet w stopniu podstawowym. Można powiedzieć, że zajęła się sobą, prowadząc piłkę po ziemi, podczas gdy Sonyeo i Woori upadały bądź stały jak słupy i w ten sposób gra toczyła się jeszcze przez chwilkę, dopóki...






... Dopóki Sonyeo nie oberwała piłką w nos. Nikt nie wie, od kogo, możliwe nawet, że od samej siebie, w każdym razie podniosła taki krzyk, że o dalszej "grze" nie było nawet mowy i nie pomogły nawet buziaki w nos żeby nie bolało. Nie wiem na ile to poważne, ale nie chciała zabrać łapki z noska stękając, że chce jechać do domu po plasterek, a gdy później w końcu go dostała, cały ból jakby nagle minął.




Do ostatniego zdjęcia grupowego, którego robienie pospieszała Sonyeo mówiąc, że zaraz zemdleje, Woori usiadła koło Dany. Możliwe, że tylko chłodne i pozytywne podejście Dany było w stanie uspokoić jej zdenerwowanie końcem gry i paniką Sonyeo, nie jestem pewna, w każdym razie podczas zdjęć raczej zadowolona nie była.




Mery mimo migawki przed twarzą, wciąż próbowała zapewniać Sonyeo, że przecież nie ma możliwości, żeby od małego uderzenia piłką został jej garbaty nosek na całe życie, niestety bezskutecznie.




Ivy (Dal Puki) Aleks, która przyglądała się całemu zamieszaniu, a ja sama nie wiem czemu nie zdołałam zrobić jej żadnego zdjęcia, pozostała wycofana z sytuacji także podczas finałowego zdjęcia, i bardzo słusznie. Mam wrażenie, że ona jedyna zachowała tu odpowiednią postawę i tym bardziej pluję sobie w brodę, że podczas reszty zdjęć jakoś mi umknęła (na swoje usprawiedliwienie mam nagły, drastyczny spadek baterii w aparacie).




Zdjęcie grupowe prezentuje raczej lekki chaos niż dobrą zabawę, bo przedstawia Sonyeo w rozpaczy  i resztę dziewczynek robiącą dobrą minę do złej gry, ale podejrzewam, że gdy mała troszkę ochłonie, obie z Woori chętnie będą do niego wracać. To w końcu część niewielkiej dokumentacji spotkania z Mery, którą bąbelki niesamowicie polubiły i smucą się na samą myśl, że nie wiadomo kiedy może dojść do najbliższego spotkania. Powiedziały mi tylko, że nie tracą na nie nadziei i postarają się pamiętać, żeby za żadne skarby nie zabierać na nie piłki.

2 komentarze:

  1. No proszę jak sie panny rozkręciły towarzysko! :-) Ale to dobrze :-) Możliwość poznawania nowych lal i ich ludzi jest bardzo pożytecznym doświadczeniem :-) Urocze wszystkie i każda wspaniała. Małe bąble :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się w zupełności i bardzo dziękuję! Liczę, że dotychczasowe doświadczenia to dopiero początek :)

      Usuń