wtorek, 6 września 2016

Piknik późnowakacyjny

A późnowakacyjny, bo wbrew dacie dodania posta, wszystkie zdjęcia robione były dokładnie 31 sierpnia - na dzień przed rozpoczęciem przeze mnie klasy maturalnej, a przez dziewczynki choć minimalnej nauki domowej (choć Woori nawet wakacje w niej nie przeszkadzały). Na pewno nie wszyscy się orientują, ale Sonyeo trafiła do mnie dosłownie parę dni przed początkiem tegorocznych wakacji, dlatego też zamknięcie tego okresu jest dla nas tak szczególne. Wszystko, co wydarzyło się we wspólnym życiu moim, Sonyeo i Woori, wydarzyło się właśnie w te wakacje.






Właśnie z okazji zakończenia tego pierwszego etapu życia bąbli u mnie, wybrałyśmy się na piknik z Gabrysią  i Daną (Pullip Merl), które towarzyszyły nam przez dosłownie calutkie dwa miesiące. Chciałabym móc powiedzieć, że dziewczynki samodzielnie wszystko przygotowały, ale to ja z Gabrysią całą nos obszywałyśmy kocyk czy majstrowałyśmy im pyszne przekąski, choć muszę im przyznać, że dzielnie dotargały to wszystko na miejsce. Niezbyt dalekie, bo wybrałyśmy się tylko na mój ogród, ale to nie przeszkadzało Sonyeo ani troszkę w namówieniu Dany, by zabrała swój rower, tylko po to, żeby móc umościć się wygodnie na kierownicy.




Po krótkiej przejażdżce, Woori, jako jedyna zmuszona (chyba bardziej przez własną dumę niż brak miejsca na rowerze) do spaceru zarządziła zatrzymanie się i rozłożenie z kocykiem. Maluszek chyba zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji (w końcu to ostatnie z tak częstych spotkań z Daną na jakichś czas, choć rzadkie też na pewno nie będą) i przywiązała dużą wagę do swojego wyglądu. Zamiast zwyczajowo zdać się na mój gust czy też wybrać pierwszą lepszą sukienkę mówiąc, że i tak wszystkie są ładne, spędziła dłuższą chwilę nad doborem stroju pasującego do reszty bąbli. Wywalczyła nawet z Sonyeo pandowe buciki i sama spięła sobie włoski. Ta fryzurka spodobała się nam obu tak bardzo, że podejrzewam, że niedługo głównie po niej Woori będzie kojarzona (poza tym, sama mała przyznaje, że jest bardzo wygodna, co dla niej liczy się najbardziej).




Sonyeo zaś wystroiła się jak zwykle, co nikogo nie powinno już dziwić, a Dana na jeden dzień odeszła od swojego poważnego stylu i dała się wciągnąć w zamiłowanie dziewczynek do delikatnych i uroczych wzorków... Mimo tego, nie umiała zrezygnować z mocniejszego akcentu w stroju i tak czy inaczej założyła czerwone trampki. Wszystkie sukieneczki zostały uszyte przeze mnie i Gabrysię zupełnie osobno i w innym czasie (ta Woori na długo przed jej przybyciem) i szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że tak ładnie się razem skomponują. 




Po krótkiej naradzie, czy wybór miejsca dokonany przez Woori na pewno był słuszny, maluchy postanowiły rozłożyć kocyk. No, może nie wszystkie maluchy, bo Sonyeo nie wydawała się specjalnie chętna do pomocy i gdy tylko Woori i Dana zaczęły rozkładać koc, ona sama rozłożyła się z zadowoleniem na nim,






Nie jestem (mam nadzieję, że jeszcze!) żadnym fotograficznym ekspertem i może dlatego nigdy nie doceniałam roli światła podczas zdjęć i wychodziłam z założenia, że przyzwoite zdjęcie można zrobić przy niemal każdym oświetleniu, wystarczy odrobina starań. Tę opinię dalej podtrzymuję, ale rozszerzam ją o to, że wyjątkowo dobre światło może zdziałać cuda. Na te zdjęcia, biorąc pod uwagę niechęć moją i dziewczynek do nadmiernego słońca, wybrałyśmy zacienione miejsce i okazało się, że światło idealnie oddaje klimat późnego lata i wakacyjnych wspomnień, nagle kolory zgrywały się ze sobą idealnie, nie mam pojęcia jak, bo kocyk w rzeczywistości jest miętowy, a ja nigdy nie obrabiam moich zdjęć nawet w najmniejszym stopniu.






Rozkładanie się z całym tym piknikowym majdanem zajęło więcej niż miało, chyba trochę przez lenistwo Sonyeo, a trochę przez humor doskonały do żartów, które tego dnia bardzo trzymały się dziewczynek. Doskonałe humory dopisywały im cały czas, mimo wyjazdu Dany ciążącego nad nimi jak czarna chmurka, ale nawet przy takim nastroju potrafi zaburczeć w brzuchu.






Woori chyba zaburczało w brzuszku najmocniej, bo to ona od razu wzięła się za rozpakowywanie koszyka, który spakowały Sonyeo i Dana, według własnych gustów, tuż przed wyjściem. Zadbały nawet o względną higienę posiłku na łonie natury i zaopatrzyły się w trzy serwetki pełniące roboczą funkcję talerzyków. Głównym posiłkiem wybranym przez Danę były kanapki (dla Sonyeo i Woori z pomidorem zamiast szynki, bo okropnie wybrzydzają) i po minach Woori i Dany możnaby się spodziewać, że wszystkie trzy zjedzą ze smakiem.






No właśnie, mogłoby, bo ktoś miał chyba zdanie dość inne od ogółu na temat tego, jak powinien wyglądać smaczny i pożywny posiłek. Sonyeo mruczała coś pod nosem o tym, że nie jest głodna i ostatecznie jej kanapka pozostała nienaruszona (dopóki chwilę później nie dorwała się do niej Woori). Ja naprawdę już nie wiem, co mam dla niej gotować...




Podczas, gdy Dana i Woori kończyły posiłek, ktoś miał chyba inne plany mówiąc, że ma ochotę pooglądać widoki. W pierwszej chwili nikogo oprócz mnie chyba nie zdziwiło nagłe zainteresowanie maluszka pięknem natury, ale można im to wybaczyć, skoro doceniły moją kuchnię.






Dość szybko wyjaśniła się przyczyna nietypowego zachowania Sonyeo, gdy przyłapałam ją z serwetką pełną... No właśnie, rozmaitych ciasteczek, różnych nieco od zdrowych kanapek. Zaśmiałam się jedynie z rozczuleniem na widok chowającego się za koszykiem bąbla pochłaniającego jedno ciastko za drugim (teraz to, a potem znów skończy szukając ćwiczeń na pupę na YouTube'ie) i obiecałam na paluszek, że nikomu nie powiem.




I obietnicy dotrzymałam, nie musiałam nikomu nic mówić, bo Woori ledwo skończyła swoje dwie kanapki, przybiegła zmartwiona odizolowaniem Sonyeo i odkryła jej mały sekret. Po solidnej reprymendzie zgodziła się odstąpić Woori parę ciasteczek,nie wydawała się jednak z tego specjalnie zadowolona.






Dana zdawała się interesować obżarstwem mniejszych koleżanek i wyjęła z koszyczka wcześniej przygotowany, zdrowy deser. Ostatnio ciągle powtarza, że jest na diecie i musi dbać o linię, co dziewczynki kwitują krótkim stwierdzeniem, że wydziwia, trzeba jej jednak przyznać, że posiłki potrafi komponować sobie całkiem ładnie.




Moje maluchy chyba jednak ze zdrowym jedzeniem się nie dogadują, bo pierwszym, co w deserze zauważyły były słodkie herbatniki. Gruszki i banany też oczywiście zjadły, ale dużo później i dużo mniej chętnie, choć i na nie nie narzekały. Po radosnym zjedzeniu tony ciastek, nawet brukselka czy kalafior nie wydawałyby się końcem świata.




Po skończonym jedzeniu, jednak Dana, a nie moje łakomczuszki, była górą. Jako jedyna nie umierała z przejedzenia z lekko bolącym brzuszkiem, ale stanęła na wysokości zadania i zajęła się mniejszymi bąblami. Cudowny piknik na koniec lata to jedna z naprawdę nielicznych, uchwyconych przeze mnie chwil, w skali tego, co przeżyłam z dziewczynkami przez to lato. Były kłótnie o to, że Dana się wymądrza, było narzekanie, że podczas szycia im ubranek niedelikatnie mierzę na nich materiał, ale były też pomocne gesty przy nawlekaniu mi nitki, wspólne oglądanie filmów czy śpiewanie do ulubionych piosenek, a to dopiero początek naszej wspólnej przygody.




Woori trafiła do mnie bardzo niedawno i po wielu problemach z dorwaniem jej, a pokochałam ją od samego początku. Właściwie to wcześniej niż od początku, bo wzdychałam do jej zdjęć w Internecie już na długo wcześniej, ale mimo powściągliwości tego malucha, mam wrażenie, że odwzajemnia moje ciepłe uczucia. Mamy wiele wspólnych cech i dogadujemy się bez żadnego problemu od samego początku, kiedy to sama wymyśliłam i zrealizowałam obecny wygląd Woori od podstaw (w poprzednim domu miała zielone oczka i burzę rudych loków) i o dziwo, trafiłam idealnie w jej gust.




Dana teoretycznie nie jest częścią mojej malutkiej gromadki, ale praktycznie już właściwie tak. Byłam przy tym, jak Gabrysia trzęsącymi się łapkami rozpakowywała paczkę, byłam przy ciężkich, fryzurowych dylematach, zabiegach fryzjerskich, nagłej zmianie koloru oczu i poważnej kontuzji, tak samo jak przy początkowej nieśmiałości Dany, która niespodziewanie przerodziła się w wielki spokój, urok i ciepło. Czasem dziwnie mówić mi o Sonyeo i Woori nie wspominając o Danie, bo tak jak Gabrysia, jest naprawdę dużą częścią naszego życia (na wypadek, gdyby to czytała - dużą w sensie emocjonalnym, poważnie, ta dieta jest ci zupełnie niepotrzebna) i nie wyobrażam sobie traktować ją inaczej niż moje dwa bąbelki.




Sonyeo trafiła do mnie jako pierwsza wyglądając dokładnie tak, jak wygląda teraz. Oczarowała mnie od pierwszego wejrzenia i nagle w jej malutkim ciałku ziściły się wszystkie moje lalkowe marzenia. Nie wyobrażam sobie nikogo innego na miejscu Sonyeo, nikogo od kogo mogłabym zacząć moją realną, lalkową przygodę. Z małego łobuza stała się... wciąż małym łobuzem, zyskała jednak u mnie na uroku osobistym i troszkę na dziewczęcości. Mimo, że jestem już jej trzecim domkiem, mam całkowitą pewność, że ostatnim i ma ją także Sonyeo. Niesamowicie się cieszę, że mogłam dać trochę radości temu cudownemu maluchowi zapewniając mu domek.




Jak wspominałam na początku, koniec wakacji nie oznacza końca, jest tylko zamknięciem pierwszego etapu mojego życia z dziewczynkami, etapu nauki, poznawania, niesłabnącej radości i wydaje mi się, że w naszym przypadku był on więcej niż udany. Jedynym przykrym akcentem tego wszystkiego jest to, że spadnie częstotliwość naszych spotkań z Gabrysią i Daną z powodu odległości, ale dla mnie i moich maluszków i to nie jest problemem, bo dajemy z siebie wszystko, by z krótkich spotkań czerpać tyle samo, ile z jednego, bardzo długiego.

Koniec jednego etapu oznacza początek kolejnego, w którym bąble zdążyły się już zadomowić i to dosłownie... Przez całe wakacje wszystkie razem w pocie czoła pracowałyśmy nad tym, by zapewnić dziewczynkom własny kącik, troszkę przytulniejszy od stolika przy moim biurku i udało nam się. Domek Sonyeo i Woori jest już gotowy, wymaga jedynie paru drobnych detali, a maluchy nie mogą się doczekać, by się nim pochwalić. Dodam jeszcze tylko, że Sonyeo czeka większa zmiana, niż dostanie własnego kącika i na tym kończę, nie będę przecież zdradzać zbyt dużo.

2 komentarze:

  1. Ale z tych bąbli łakomczuchy ;) musisz kiedyś przygotować im makaroniki, na pewno będą zachwycone!

    OdpowiedzUsuń