niedziela, 9 października 2016

Kasztanowi przyjaciele

Niestety, Dana i Gabrysia nie mieszkają z nami na stale, dlatego Dana, mimo, że kasztany zbierała dzielnie razem z Sonyeo i Woori, nie mogła ich z nimi wykorzystać, dostała ich co prawda parę do domu, ale nie mamy pojęcia, co z nimi zrobiła. Moje bąble za to postanowiły nie próżnować, zebrać się w sobie i wykorzystać te pokaźne zbiory, nawet we dwie.






Najpierw przejęły całe moje biurko tłumacząc, że przecież kasztanów jest naprawdę dużo, a domek mają niewielki. Przytargały na nie wszystko, czego potrzebowały do roboty, przy czym stos kasztanów był zdecydowanie najtrudniejszy w transporcie i nie obeszło się bez mojej pomocy. Maluchy rozsiadły się wygodnie i chyba liczyły, że resztę rzeczy też im przeniosę, ale tak łatwo nie było, dostały małe pouczenie na temat lenistwa i zabrały się do roboty.






Sonyeo zadbała o wykałaczki i zapałki, których było ostatecznie dużo więcej, ale nie dawała rady utrzymać ich wszystkich na raz. Nieobeznanym w temacie rozrywek mojego dzieciństwa maluszkom powiedziałam tylko, co mają przynieść, nie tłumacząc po co - do tego miały dojść same.




Woori zajęła się korektorem podebranym z piórnika mojej siostry, który dzielnie przytargała na moje biurko.




Zadbała też o igły, specjalnie wybierając zestaw, który już ledwo zipie, żeby nie niszczyć mi tych ślicznych i nowych, co bardzo doceniam. Nożyczek im nie udostępniłam, w obawie o ich małe łapki i zapowiedziałam, że jak trzeba będzie coś ciąć, to mają zgłaszać się do mnie.





Jak na to, że nigdy wcześniej nie miały do czynienia z kasztanową twórczością, dość szybko załapały o co chodzi, gorzej było w praktyce, bo Sonyeo na początku kompletnie nie radziła sobie z użyciem odrobiny siły do wbijania igły i musiała prosić mnie o pomoc.




W końcu załapała i doszła do wniosku, że gdy napiera całym ciężarem ciała na biednego kasztana, igła współpracuje, Woori za to cały czas pracowała w ciszy i skupieniu. No i ostatecznie zaczęła się, nikt nie wie kiedy i po co, rywalizacja komu pójdzie lepiej...







Woori radziła sobie dość sprawnie, chociaż miałam duży problem z rozpoznaniem, co jej dzieło ma przedstawiać, a ona wciąż nie była skłonna do rozmowy i dzielenia się swoją artystyczną wizją.




Twór Sonyeo na tym etapie pracy miał już dużo bardziej konkretny i rozpoznawalny kształt, czym nie omieszkała się chwalić na każdym kroku, a ja tylko kiwałam głową chwaląc jej niewątpliwy w żadnym stopniu talent artystyczny.






Niezidentyfikowany wytwór Woori bardzo szybko nabrał kształtów i okazał się idealnym misiem, któremu brakowało jedynie miękkiej faktury (niestety nie do zmiany) i mordki (którą miał właśnie dostać). Woori, mimo, że miś wyraźnie był już misiem, nie chciała nawet przyjmować komplementów mówiąc, że mogę oceniać jej dzieło dopiero jak je skończy.



Umiał już nawet samodzielnie stać! Wydaje mi się, że Woori chciała stworzyć kumpla dla Pana Królika, ale o ile miś prezentuje się ślicznie, nie jest raczej dobrym elementem dekoracyjnym mięciutkiej kanapy.






Dzieło Sonyeo też stoi samo, o czym poinformowała mnie od razu słysząc moje komplementy w stronę Woori, ale z jakiegoś powodu nie dała mi tego zaobserwować, bo nie wypuszczała człowieczka, którego stworzyła z dłoni ani na momencik. Na podstawie samych obserwacji, bo niestety do rączek mi go wziąć nie pozwoliła, kasztanowy jegomość prezentował się całkiem przystojnie.




Woori od razu zabrała się do pracy nadając misiowi ostateczny charakter i była tak pochłonięta malowaniem mu buzi, że nie okrzyczała mnie nawet za przeszkadzanie jej w pracy, bo zwyczajnie nie zwróciła na mnie uwagi, więc wzięłam to za dobrą monetę i pozwoliłam sobie uchwycić ten moment.






Sonyeo nie udało mi się przechytrzyć, zauważyła mnie od razu i zdecydowanie odmówiła pokazywania procesu powstawania twarzy nowego kolegi mówiąc, że to ma być niespodzianka i jeśli zobaczę to w trakcie, to nie będę równie zachwycona. Nie sądzę, żeby oglądanie jej przy pracy zmieniło cokolwiek w mojej opinii, ale widząc jej minę i postawę mówiące mi "Zostaw mnie w spokoju, tworzę", zdecydowałam się właśnie tak zrobić bez najmniejszego wahania.






Dziewczynki skończyły mniej więcej w tym samym czasie i od razu chętnie pochwaliły się efektami (nawet Woori odpuściła sobie opryskliwość). Pan miś prezentuje się teraz niesamowicie uroczo, a kolega Sonyeo... też, na swój sposób. Nie wiem tylko, czy przekonuje mnie do siebie do końca ktoś, kto swoim brzuchem przy pierwszym spotkaniu krzyczy do mnie "Kocham Sonyeo", ale skoro ma jej to schlebiać, to niech ma. Bąbel cierpi na brak kontraktu z chłopcami chyba bardziej niż myślałam, co wytknęła jej niezbyt taktownie Woori.




Zamiast posprzątać po sobie, czy chociażby przenieść nowych, kasztanowych znajomych do domku, maluchy rozłożyły się na kanapie oznajmiając, że zasługują na chwilę drzemki i zajmą się tym potem. Liczę, że faktycznie się z tego wywiążą, bo ja potrzebuję mojego biurka, a pan, który tak bardzo kocha Sonyeo swoją obecnością, gdy się uczę sprawia, że czuję się trochę niekomfortowo...

2 komentarze:

  1. Ale słodziaki. Zdolne słodziaki. Norcia na kasztany nie poszła, bo dziećki wyzbierał :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy! Kasztanów jeszcze mnóstwo, ale to wymaga długiego szukania :)

      Usuń