środa, 10 sierpnia 2016

Kolorowe dzieciaczki

Wreszcie udało mi się zrobić Sonyeo i Woori pierwsze, porządne wspólne zdjęcia! Zdaję sobie sprawę, że notka powitalna Woori odbiegała jakością dość znacznie od wszystkich innych, dlatego dziś mam zamiar to nadrobić, i to porządnie. Przy okazji, są to pierwsze w krótkiej historii bloga zdjęcia dziewczynek w ubrankach, które pokazywały wcześniej (no, oprócz początkowych zdjęć Sonyeo, zanim radość przełożyłam na zapał do szycia) - po prostu w poprzednim poście nie udało mi się zaprezentować ubranek tak, jakbym chciała; w końcu składał się on głównie ze zbliżeń i zachwytów.




Sonyeo i Woori z niemałym trudem wytaszczyły ze sobą z domu mały koszyczek i mimo, że masą przerastał je obie razem wzięte, wspólnymi siłami dość sprawnie sobie poradziły. Początkowe zgrzyty między dziewczynkami póki co troszkę ucichły i trzymam kciuki żeby już tak zostało, chociaż znając ich charakterki, wszystko jest możliwe,




Pomyślałam sobie, że z racji dość niedawnych urodzin, maluchom nie było dane poznać tych małych przyjemności, które doskonale znam ja i inne dzieciaki urodzone w podobnych latach, a mieszkanie ze mną może być dla nich idealną szansą, by to wszystko nadrobić. W pierwszej chwili, gdy pokazałam im zawartość koszyczka mówiąc, że czeka nas świetna zabawa popukały się w czółka i spojrzały na mnie z politowaniem, wystarczyła jednak chwilka, by nabrały entuzjazmu.






Sonyeo jako pierwsza złapała za kawałek kredy w mniej-więcej przyjaznym sobie rozmiarze i zaczęła tworzyć małe arcydzieła, a efekty były... no cóż, bardzo urokliwe. Zapytana o to, co zainspirowało ją w tym oryginalnym podejściu do sztuki popatrzyła na mnie zdziwiona mówiąc, że ona przecież wspomina Ogród Japoński i te śliczne rybki. Wszystko miałoby faktycznie sens, gdyby nie to, że do teraz nie mogę sobie przypomnieć, gdzie w Ogrodzie Japońskim napotkałyśmy serduszka i gwiazdki.




Woori chyba podobnie jak ja miała problem ze zrozumieniem wizji artystycznej Sonyeo, która zdawała się bardzo oburzona pytaniem małej czy jest może mocno wierząca. Nie chciała słuchać wyjaśnień, że jej rybki kojarzą się dość jednoznacznie i tupiąc nóżką obstawała przy tym, że tworzy nic innego, jak Ogród Japoński.

Strój Sonyeo uszyłam już dawno temu, jednak dopiero teraz była w nastroju na to klasyczne połączenie małego buntownika, a sukienka w koniki Woori, też spod mojej igły, czekała specjalnie na jej przybycie, zrobiona z myślą o niej. Trampki, bo chyba pierwszy raz pokazuję czarną parę, to jeden z moich najbardziej udanych zakupów na Aliexpressie, dziewczynki polubiły je tak bardzo, że aktualnie czekają na kolejne dwie pary.




Woori może wahała się troszkę dłużej niż Sonyeo przed sięgnięciem po kredę, ale gdy już się w sobie zebrała, nie wypuszczała jej z łapek. O ile wcześniej zdawało mi się, że to Sonyeo wpadła w artystyczny szał, o tyle Woori całkowicie wyrwała mnie z tego przekonania. Biegała dookoła taszcząc pod paszką kawałki kredy w różnych kawałkach i każąc mi nie patrzeć, zanim nie skończy.




Efekt był... no właśnie taki. Sonyeo przez dłuższą chwilę chodziła naburmuszona próbując znów ściągnąć uwagę moją, Woori i przechodniów na swoje rybki, ale z marnym skutkiem, czego kompletnie nie potrafiła zrozumieć. Ja powstrzymałam się od zabrania głosu w dyskusji, ale tutaj, licząc, że dziewczynki nie wczytają się za bardzo w to, co tu piszę, mogę od siebie dodać, że kurcze, rośnie mi chyba mała artystka.




Sonyeo szybko znalazła ujście dla swoich nerwów i talentu Woori przeistaczając się zadziwiająco szybko z artysty-amatora w wielkiego mistrza sztuki, stojącego nad swoim "uczniem" i rzucającego poleceniami na prawo i lewo. Nawet jeśli Woori nie czuła się z tym zbyt dobrze, chyba wolała tego nie okazywać tylko po to, by nie musieć już więcej znosić nadąsanych minek i rybich historii.




"Wspólne" dzieło dziewczynek nie było może szczytem możliwości Woori, ani też najprostszym zadaniem dla Sonyeo, ale i tak wyszło zaskakująco dobrze. Literka W, którą narysowały dziewczynki (jeśli mogę przy tej pracy mówić o liczbie mnogiej) jest logiem mojego ulubionego zespołu, WINNER, który moje maluchy pokochały równie mocno jak ja i dzięki nim mam towarzystwo do rozprawiania o chłopcach bez żadnej przerwy. Gdy Sonyeo zaczyna mówić o Seunghoonie, raperze WINNER, najprawdopodobniej nie skończy dopóki nie zaśnie, choć ja z Woori i tak nie zawsze jej słuchamy, wzruszając się wokalami Taehyuna (ja) i Jinwoo (Woori). Bycie fanem to wbrew pozorom pasja jak każda inna, mimo, że z boku brzmi trywialnie, i porusza mnie niesamowicie, że dziewczynki mogą dzielić się tymi emocjami ze mną.




Sonyeo i Woori chyba też wzięło na wzruszenia nad chłopcami i dla rozładowania napięcia, od razu znalazły sobie nową rozrywkę. Muszę przyznać, że odkryły bardzo łatwy sposób na stworzenie sobie kostiumów, na pewno łatwiejszy od wiszenia mi nad głową i jęczenia, gdy jasno im tłumaczę, że przecież nie mogę, bo szyję im sukienki żeby miały w czym chodzić. Rysowane przebrania na pewno nie będą tak trwale, jak te, które kiedyś w końcu im stworzę zanim wywiercą mi dziurę w brzuchu, ale mają swój urok.






Sonyeo wcieliła się w aniołka, chociaż nie mam pojęcia, na ile ta postać odzwierciedla ją samą, a na ile jej wyobrażenie o sobie. Kocham malutką całym sercem, ale szczerze mówiąc, do aniołka jej czasem daleko. Co do Woori, muszę się zgodzić, że rola diabełka całkiem jej pasuje, chociaż nie takiego groźnego i okropnego - bardziej małego łobuziaka z różkami.




Jak sama pamiętam z dzieciństwa, i pewnie nie tylko ja, zabawa na świeżym powietrzu męczy bardziej niż mogłoby się zdawać, dlatego jak tylko dziewczynki zobaczyły, że wyciągam z kieszeni arbuza, od razu zjadły praktycznie całego. Tempo miały takie, że udało mi się uchwycić tylko chwilę zastanowienia i pełnych brzuszków nad ostatnim kawałkiem małego podwieczorku. Mimo sceptycznego podejścia na początku, widzę, że maluchom nasze wyjście przyniosło naprawdę dużo radości i mogę zapewnić, że na pewno nie jest to ostatnia moja próba pokazania im uroku dziecinnych zabaw.

2 komentarze:

  1. fotki z elementami narysowanymi kredą na asfalcie ogromnie mi się podobają. Są bardzo oryginalne i efektowne. Świetny pomysł!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo dziękuję! jak się chyba okazuje, czasem najprostsze pomysły bywają tymi najlepszymi

      Usuń